Beztroski żywot zdrowego człowieka
Codziennie, kiedy wracam z pracy, jadę w autobusie z pewną dziewczyną.
Ma czarne długie włosy,
sportową kurtkę, dżinsy, adidasy,
chyba ma ze sobą plecak,
a na pewno zabiegane, przejęte oczy.
Na jednym, zawsze tym samym przystanku wysiada. Ale specjalnie dla niej kierowca autobusu otwiera wyjazd… aby wyjechała swoim wózkiem bezpiecznie. I w sumie wszystko jest takie zwyczajne, naturalne, i niecodzienne zarazem. To, jak rozmawia z kierowcą, okazując wdzięczność za pomoc, jak kokietuje szerokim uśmiechem i delikatnym głosem, a on z wypiekami udaje, że to żaden wysiłek i kłopot dla niego, że przerywa jazdę… To scenariusz na banalne love story, w którym najlepszym zakończeniem byłoby odzyskanie sprawności przez dziewczynę. Tylko, że tu nie będzie takiego zakończenia; kierowca ma pewnie żonę i dwójkę dzieci, a dziewczyna z borykającym się paraliżem dziecięcym nie rozstanie się z wózkiem i wiecznym poczuciem wdzięczności i niesprawiedliwości do końca życia. I poczułam, że to nie jej zmartwienie, ale moje, jeśli tak to widzę. Ona jest szczęśliwa, więc i ja powinnam.
I wiecie co? Jestem.
Jestem szczęśliwa i kochana.
Jestem wdzięczna za pośpiech z pracy do przedszkola;
Za zdrowe, najcudowniejsze i nieźle pyskate dzieci;
Za trudne sprawy zawodowe, którym zawsze daje radę;
za miłość wieczną, która podobno raz się przydarza;
za wytrwałość w prowadzeniu bloga;
za pyszne wino do kąpieli;
za to, że polubiłam szpilki;
za to, że odważyłam się na grzywkę;
za to, że polubiłam siebie – w końcu mam dwie nogi i dwie ręce – nie wolno tego nie zauważać!
Przypomniał mi się wpis sprzed roku – tu link, który z przyjemnością sobie przeczytałam. Może czas na przypomnienie tej pięknej książki…
Beztroski żywot zdrowego człowieka. Mój… Mam szczęście, a Wy? Gdzie je chowacie?
Pięknego dnia Kochani