O książce, księgarni i Paryżu
Księgarnię w Paryżu Kerri Maher skończyłam czytać w deszczowy listopadowy ranek. Tak mokry, jak Paryż wiosną 1935 roku, kiedy deszcz spływał strumieniami po chodnikach. Powiedzieć, że bardzo mi się podobała, to nic nie powiedzieć. Podzielić się emocjami zaraz po przeczytaniu – tak – to należyty wyraz wdzięczności, zapisany w kilku słowach mojej recenzji. Choć nie jestem pewna, czy wystarczający…
Opowieść obejmuje okres niemalże dwudziestu lat i opowiada historię Sylvii Beach, właścicielki księgarni i wydawczyni. Shakespeare and Company – to o tej księgarni mówi tytuł – anglojęzyczną księgarnię w Paryżu w 1919 roku otwiera główna bohaterka i od razu przyciąga emigracyjną bohemę paryską tamtego okresu. Losy księgarni splotą się z wydaniem przełomowego dla literatury światowej Ulisses’a Jamesa Joyce’a, którego sam autor traktuje jako sztukę, co według niego przynajmniej w części wyjaśnia niezrozumienie jej i zakazanie w Ameryce. Lata później okaże się, że jego powieść zmieniła kurs literatury XX wieku. Nie będę zdradzać więcej, bo o tym dowiedziecie się z książki K. Maher. Muszę jednak donieść, że warto poznać losy dzieła ubrane właśnie w tę historię. Bo choć, jak to w książkach bywa – bez fikcji się nie obędzie, w nocie od autorki znajdują się wyjaśnienia na ten temat. Ucieszyło mnie, że jednak wiele nie musiała dopowiadać od siebie, a główną inspiracją napisania Księgarni w Paryżu była sama wydawczyni, ale przede wszystkim założycielka księgarni Shakespeare and Company, Sylvia Beach.
Przekroczyć próg księgarni przy Rue de la Bûcherie poczuć ten magiczny klimat… Przejść wąskimi, krętymi schodami przez labirynt pokoi wypełnionych książkami od podłogi po sufit… Spojrzeć na stare maszyny do pisania, na których może jeszcze są literackie ślady dawnych gości… Spojrzeć na stary fotel – szkoda, że to nie ten, na którym siadał J. Joyce – na biurko i krzesło, łóżko z kocem. I ludzi. Sięgających po książkę, czytających, albo zerkających przez okno na Notre Dame… Unoszący się zapach starych stronic i kawy z pobliskiej kawiarni czuję do dziś… W tym miejscu muszę sprostować, że dzisiejsza lokalizacja księgarni nie jest pierwotną, gdyż właścicielka musiała ją zamknąć w 1941 roku, by ukryć miejsce przed nazistami i uchronić książki. W 1951 roku George Whitman otworzył księgarnię, która pierwotnie nazywała się „Le Mistral”, ale w 1964 roku na cześć księgarni Sylvii Beach i 400. Rocznicy urodzin Williama Shakespeare’a przemianował na „Shakespeare and Company”.
To, że książkę dostałam zaraz po powrocie z Paryża, było wspaniałym darem i, jak się w trakcie czytania okazało, ponownym spacerem ulicami, które dopiero co przemierzałam krok po kroku. Paryża nie da się poznać, jeśli nie poszwenda się jego ulicami i z kawą w ręku nie powdycha przyjemności z bycia w tej chwili… Bez liczenia czasu i spieszenia się do Luwru czy Ogrodu Luksemburskiego prawie można poczuć codzienność. Mijając co wieczór Łuk Triumfalny, w drodze do hotelu od wieży Eiffel’a, jakby od zawsze mieszkało się przy Avenue Malakoff… Paryż nie pozwala o sobie zapomnieć, a książka tylko mnie w tym utwierdziła. Uczta dla pasjonatów francuskich uliczek, miłośników książek, księgarń i bibliotek.
Wnoszę, aby księgarnię Shakespeare and Company umieścić na liście ważnych miejsc do odwiedzenia w Paryżu. To miejsce, bez którego nie da się pisać o Paryżu w dwudziestoleciu międzywojennym, zbyt zatem ważne, by je pominąć.
I cóż, nie dodam nic więcej do słów przyjaciela i stałego bywalca księgarni – Ernesta Hemingway’a i zarazem dziękuję mu za wypowiedzenie wewnętrznego przekonania, które zagrało mi gdzieś między Saint-Michel i Cluny-La Sorbonne, a może w jednej z narożnych kafejek, gdzie lampka białego wina w dźwiękach klaksonów niespieszących się aut i muzyki dochodzącej z kawiarni smakowała najlepiej na świecie:
Paryż jest tak piękny, że pozwala znaleźć coś,
czego nigdy nie znajdzie się w Ameryce.