Wszyscyśmy w czepku urodzeni
„Wszyscy są urodzeni w czepku – obejmując ramieniem przyjaciółkę mówiła delikatnym i pewnym siebie głosem – trzeba tylko w to uwierzyć, by nasza podświadomość też mogła uwierzyć i wdrożyć. Życiem bujają wiatry, gwałtowne burze, czepek zwyczajnie może spaść. Zajęci codziennością możemy go po prostu zgubić. Ważne, by go odnaleźć i włożyć z powrotem na swoje miejsce.”
Zastanawiam się, ile w tym prawdy, sugestii, a może czystej mrzonki? To ostatnie jednak w całości odrzucam, bo wierzę, że człowiek jest kowalem swojego losu. A jeśli tak, to urodzony z czapką czy bez, poradzi sobie w życiu. Co sprytniejszy zakręci się na straganie i wybierze dokładnie taki czepek, chustkę czy kapelusz, jaki będzie mu odpowiadał i jaki będzie do niego pasował. Bez względu na kolor czy fason. Ważne, by jakąś czapę mieć. Ważne, by nieść w sercu przekonanie, że szczęściu można pomóc. Ważne, aby nie czekać z założonymi rękami.
Wakacje w pełni: czas impresjonistycznych śniadań na trawie, długich romantycznych spacerów w nocne upały, odwiedzania ulubionych wystaw w galeriach, zaliczania kinowych hitów z chrupkami przemyconymi w plecaku. Zagorzały letnik świętuje każdy weekend, bo każdy weekend latem jest małym urlopem. To idealny czas na uwierzenie w te nasze czepki; w to, że da się gnać do przodu. Ta sugestia czyni najprawdziwszą prawdę z tego, że przypuszczalnie wszyscy jesteśmy w czepku urodzeni.
Zdecydowanie jestem letnikiem, kapelusza na plaży prawie nie zdejmuję. W czapie będę chodzić pewnie już od października. Tymczasem sierpniowy kapelusz spakowany. Taki na sznurek pod szyją, dzięki czemu nawet jeśli nadmorski wiatr zrzuci go z głowy, nie ma szans się zgubić. Co najmniej do samego września. I chustka. W zapasie i dla podtrzymywania pewnej życiowej sugestii…
Cudownego dalszego ciągu wakacji – i sobie i Wam – życzę!