A gdyby ta historia miała ciąg dalszy?
Promienie wschodzącego słońca przedzierały się przez storczyki na oknie przyjemnie nastrajając na nowy dzień. Takie poranki przynosiły łagodne nastawienie do życia i jakąś niewypowiedzianą nadzieję na coś nowego. Coś nieoczekiwanego, co mogłoby odmienić nudny los starego człowieka, o którym zapracowane dzieci i wnuki przypominają sobie na święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc. Maria za każdym razem, gdy budziły ją dźwięki chopinowskiego Nokturna f-moll op. 55 nr 1 chwaliła w myśli, że to najlepsza pobudka, jaką ustawiła parę tygodni temu. Znajome dźwięki, które sprawiały radość i niosły spokój, mogły mieć zdolność przypomnienia życia sprzed wypadku. Czuła to podświadomie i trzymała się tej myśli kurczowo.
Kwiecień rozkręcał się na dobre, a to najwyższy czas zająć się roślinami w ogrodzie. Zaplanowała pielenie i, jeśli zdąży, jeszcze dziś posadzi rzodkiewkę i pietruszkę. Ciekawe, czy wcześniej miała warzywa? Wcześniej, czyli przed wypadkiem. Gdyby nie była taka roztargniona i nie robiła wszystkiego naraz pewno zdążyłaby złapać się poręczy, gdy gumowy klapek podwinął się złośliwie. Niestety, głowa w koszyku i obie ręce szukające kluczy od samochodu zabrały możliwość ratunku. Spadła ze schodów, a wraz z utratą przytomności zniknęła pamięć. Maria rok temu musiała zacząć od nowa, co z pomocą bliskich nie zawsze bywało proste. Czasem nie mieli cierpliwości do starszej kobiety, czasem ona nie mogła znieść ich troskliwości. Na szczęście miała swoje rośliny, stary kasztan przed domem, pod którym lubiła siadać na drewnianej ławce. Wydawało jej się, że przed wypadkiem też tu siadała, przynajmniej takie uczucie ogarniało ją za każdym razem, gdy robiła to obecnie. Może to już wspomnienie? Pamiętamy obrazy wypełnione zapachami, dźwiękami, uczuciami. Czyż nie wspomnieniami się je nazywa? Ale dość rozmyślań, warzywnik sam się nie zrobi, a słońce wiosną potrafi być kapryśne. Napiją się z Edziem kawy, zjedzą śniadanie i mąż zaszyje się w gabinecie. Spokojnie będzie mogła zająć się pieleniem.
– Marysiu popracuję w gabinecie, będziesz czegoś potrzebować ode mnie?
– Nie Edziu, poradzę sobie. Jakbyś tylko przeniósł mi skrzynkę spod schodów, jest dość ciężka – odparła Maria, po czym wyszła przed dom nie domykając drzwi wejściowych.
– Marysiuuu, gdzie pod schodami? – Edward znajdował rzeczy dopiero wtedy, gdy wskazało się je palcem.
– Na wierzchu, może przykryte kocem w zieloną kratę – zawołała z głębi ogrodu.
– Jest, widzę. Już ci niosę – odkrzyknął mąż.
Maria upajając się śpiewem ptaków kończyła pierwszą grządkę. Słońce wydawało się coraz mocniejsze, będzie musiała pójść zaraz po jakieś nakrycie głowy. „Kapelusz czy chustka?” zastanawiała się przedłużając chwilę przerwy od pracy. Wtem motyczka stanęła dęba trafiając prawdopodobnie na kamień. „Saperkę mam w samochodzie” rzuciła prawie na głos i wzięła ze skrzynki siekierę, by rozłupać przeszkodę. Zdziwiona, że to wcale nie kamień lecz jakaś deska, zaczęła kopać głębiej. Odgarniając co chwilę ziemię z twardej powierzchni, która wydawała się coraz większa, przyspieszyła. „Co u licha?” powiedziała znowu do siebie. Serce biło w niespokojnym rytmie, który odzwierciedlał tempo pracy kobiety. Przeszkodą okazała się zbutwiała płyta pilśniowa, która chyba była fragmentem czegoś większego. Pudełko? Nie, raczej wąskie i długie pudliszcze. Zamknięte było na zwykły, sparciały wilgocią i upływem czasu haczyk, który bez namysłu z trudnością otworzyła i zamarła. „O Boże?! Edward! Edward! Boże…” – ile tchu w piersi Maria wrzasnęła i jednocześnie próbując wstać z kolan coraz trudniej łapała oddech.
– Boże najdroższy, niemożliwe! To mi się śni. To sen! Edwaaard! – nie przestając wołać wreszcie wstała i potykając się pobiegła w stronę domu. Z impetem wpadając na drzwi krzyknęła:
– Wołam cię z ogrodu, a ty nawet nie drgniesz?! – poważnie nie mogła złapać powietrza.
– Marysiu nie słyszałem – mąż poderwał się z fotela – co się stało, usiądź. Cała zdyszana jesteś. Mówiłem, żeby z tym pieleniem poczekać na długi weekend, córki by nam pomogły – uspokajał, gdy żona nie mogła wypowiedzieć słowa.
– Nie mogę… nie mogę złapać powietrza. Trup… W naszym ogrodzie jest zakopany trup! Chodź szybko! – wycedziła resztką sił.
– Marysiu co ty mówisz?!
Wsparta na ramieniu Edwarda poprowadziła do pierwszej grządki, którą prawie skończyła. Jeszcze przed chwilą tylko pieliła, słuchała śpiewu ptaków i była starszą panią, która od roku zmaga się z amnezją po wypadku. A teraz? Co teraz?
Przy takich wrzaskach nie dało się uniknąć sąsiedzkiego zainteresowania. Zawsze szykowna i bardzo ciekawska pani Surałowa już badawczo zaglądała przez płot. Zauważyła od strony kasztana rozkopaną dziurę, a za moment nadchodzących Marię i Edwarda.
– O kur… Skąd? Dlaczego? Co tu się stało… – wycedził Edward. Nie mógł opanować drżenia. Gdy z wysiłkiem odchylił płytę, jego oczom ukazały się zwłoki. Fragmenty damskiej garderoby wskazywały, że były to zwłoki kobiety. Smród stęchlizny wydobywał się coraz mocniej.
– O Jezusie, ktoś zakopał ciało w naszym ogrodzie? Musimy… musimy wezwać policję – powiedział Edward na tyle głośno, aby usłyszała go zbliżająca się pani Surałowa.
W tym samym czasie w głowie Marii jakby otworzyła się zamknięta do tej pory szuflada. Wysypały się z niej dziwne obrazy, niezrozumiałe dźwięki szamotaniny i wołania o pomoc. To nie Maria wołała, lecz rozkładająca się w jej ogrodzie kobieta. Starsza kobieta… Ale był tam ktoś jeszcze… zaraz zaraz, to… Edward. Wymachuje rękami, coś tłumaczy? Nie, krzyczy. Nagle obraz się urywa.
– Marysiu? Marysiu co się dzieje? Słyszysz mnie? Pogotowie! Niech pani dzwoni po pogotowie! Prędzej! – rzucił Edward do osłupiałej Surałowej. Posłusznie chwyciła za telefon i wystukała 112.
Kolejne obrazy oderwały Marię od ogrodu. Ukazał się dom Ewy, mamy Edwarda. Córki jedzą kolację, z salonu dochodzą podniesione głosy. Teściowa wykrzykuje… mówi o Marii. „Przypominam sobie… Boże, przypominam sobie awanturę, moje krzyki… Ja tam byłam!”, przyszło intensywnie wspomnienie, które raptownie przerwał potrząsający żoną Edward.
– Marysiu odezwij się! Jesteś przytomna, dlaczego milczysz?
Maria wiedziała, że musi wrócić do domu teściowej, przypomnieć sobie, co się tam stało. Nagle widok znaleziska w ogrodzie oblał ją przerażeniem… Trup miał sukienkę matki Edwarda. Wspomnienie tamtego dnia stanęło przed oczami.
– To wszystko przez nią! Zabrała mi ciebie, nastawia wnuczki! – grzmiała teściowa.
– Nieprawda mamo, po co zmyślasz?! To moja żona, zrozum w końcu, że się kochamy, a ja nie wybrałem między tobą a nią. Założyłem rodzinę, a nie odszedłem od ciebie. Nigdy nie powiedziała nic złego o tobie, nie nastawia dziewczynek a wręcz zachęca, by chciały jeździć do babci – tłumaczył bardzo zdenerwowany Edward.
– Złośliwie na wszystko odpowiada, dogaduje mi – nie dawała za wygraną teściowa.
– Ma własne zdanie i to ci przeszkadza? Mamo po prostu przyznaj, że nie potrafisz jej zaakceptować. Ona ciebie szanuje, gdybyś słyszała jak nieraz z uznaniem mówiła o tobie – bronił Edward – kiedyś…
– Jeszcze będziesz żałował, że mnie nie słuchałeś. – Spadło coś ciężkiego. – Maria? – jęknęła Ewa.
„Byłam tam… byłam w tej przeklętej kłótni. Byliśmy tam razem” przypomniała sobie Maria. Syreny policyjne nagle przerwały wspomnienie i nie zdążyła zobaczyć, co stało się dalej.
– Kończę Zosiu, właśnie podjechał radiowóz. Chyba dwa… muszę kończyć. Tak, będziemy cię potrzebować córeczko. – Maria wychwyciła strzępy rozmowy męża.
– Edziu?
– Marysiu, dzięki Bogu odezwałaś się – Edward chwycił w ramiona żonę.
– Edziu, to twoja matka. W naszym ogrodzie… to ona, rozumiesz?
– Ciii, wszystko będzie dobrze. Daj mi mówić. Ty nie pamiętasz, słyszysz?! Daj mi rozmawiać z policją.
– Dzień dobry. Aspirant Daniel Nowacki i młodszy aspirant Lena Zagórska – rozglądając się po rozkopanym ogrodzie rzucił policjant – wygląda na to, że musimy zadać kilka pytań.