Kopytka z sosem – z mięsem czy bez?
Od długiego czasu podchodzę do postanowienia o niejedzeniu mięsa, a następnie trochę porzucam temat. Chcę i nie chcę, a raczej nie wiem jak to zrobić. Albo nie wiedziałam, bo z nowym rokiem nowe siły i pomysły nadchodzą. Tak właśnie trafiły i do mnie. W trakcie parzenia kawy gapiąc się na tytuł mojej najnowszej książki kucharskiej (a tak, mam ich kilka) „Zrób, zjedz, powtórz” Nigelli Lawson przyszła mi do głowy recepta, jak odstawić mięso. Przede wszystkim nie od razu, więc migiem poprawiam – nie „odstawić” lecz „odstawiać”. A łatwe to nie będzie, bo boczuś w jajecznicy pięknie gra w niedzielny poranek, schab pieczony na stałe gości w każde święta u mojej mamy, a domowego kebaba robię najlepszego w mieście. Ale! Nie jestem niewolnikiem jedzenia, a po świętach i tak z utęsknieniem wracam do camemberta i pietruszkowego pesto, więc czemu by nie rzucić rękawicy roślinnej połowie mojej duszy? I tak postanowiłam pod jednym żelaznym warunkiem – nic na siłę, nie za szybko i tylko w moim tempie. Oczywiście, że to furtka, aby jeszcze trochę pomięsożyć (wiem, że nie ma takiego słowa, wpadło mi tu pod wpływem chwili i wpasowało się idealnie). To również sekret, jak to zrobić by organizm nie czuł, że coś mu zabieram.
Wracając do książki i do autorki, którą od lat uwielbiam. Nigellę oglądałam, kiedy parę lat temu emitowany był program w telewizji „Nigella gryzie”. Jako młoda mama lubiłam (i nie przestałam) inspirować się kobietami, które kochają to, co robią. Gotowanie zawsze mnie pociągało, nadal lubię zrobić w kuchni coś nowego i nie chodzi tu o zmianę glazury czy przemalowanie ceglanej ściany. Nigella gotuje z pasją, a na ekranie sprawia wrażenie, jakby zapomniała, że wokół są kamery. Czułam, że zwraca się do mnie; miałam wrażenie, że zapach potraw przechodzi przez mój telewizor. Nic mu się nie stało, działa do tej pory (przerywam pisanie, by odstukać w drewniany blat). Niejednokrotnie później oglądając inne programy kulinarne porównywałam do ulubionego brytyjskiego i nie znalazłam w nich szczypty pasji, jedynie sztuczność. No może z wyjątkiem Tomasza Jakubiaka, który pysznie zachwyca się tym, co zrobił i jest tak autentyczny, że wierzę mu na słowo i dla niego ciężko byłoby mi z mięsa zrezygnować. Książka Lawson jest pięknie wydana i okraszona osobistymi opowieściami. Nie o gotowanie tu idzie, ale o miłość do niego. Ma to ogromne znaczenie dla prawdziwych smakoszy, bo karmimy nie tylko ciało, ale i duszę. Innymi słowy cytując autorkę: „Gotowanie nie jest czymś, co można odbębnić, i basta. To lejtmotyw całego naszego życia, obejmujący wspomnienia, pragnienia, pokarm fizyczny i duchowy.” I już wiadomo, jak napisana jest książka.
Nie wiem, czy wypróbuję nowe przepisy z mięsem… zawsze mogę poeksperymentować z innymi składnikami. Cieszę się z tej książki w moim kuchennym kąciku czytelniczym, a tytuł – no cóż, jak to ja – biorę metaforycznie. To on zaprosił mnie do tego tekstu. Niech stanie się jednym z drogowskazów w tym roku. Zrób, zjedz, powtórz tę i każdą jedną przyjemność.
Kopytka z sosem – z mięsem czy bez? Wiadomo, że w tym daniu chodzi o kopytka, więc poproszę sos i ten bez.
Przyjemnych doznań zawsze, kiedy zasiadacie do stołu.