Taki mam plan, kiedy plan się wziął i zabrał…
To nie tradycja, to nie przypadek, ani niefortunny zbieg okoliczności. To luty. Ten najkrótszy miesiąc w roku zrobi wszystko, aby go zapamiętać. A kiedy nas uziemi to już na pewno długo nie zapomnimy.
Czy ma pretensje do nas o zimę, czy niecierpliwi się do wiosny? A może wkurza się, gdy ukradkiem oglądamy zdjęcia z ostatnich wakacji marząc o pachnącej łące i letnim deszczu?
Cóż mamy poradzić, że luty kojarzy się bardziej z krainą lodu niż rajską plażą, a my wcale nie marzymy o mrozie, kiedy lato daleko?
Poradzić możemy niewiele, jeśli Twoje plany pokrzyżuje inny plan, zupełnie nie Twój. Mój był taki: założyć do pracy nową sukienkę; wracając do domu wstąpić do kwiaciarni i kupić największy bukiet róż; odwiedzić Mamę i wręczyć jej ten bukiet z najpiękniejszymi życzeniami urodzinowymi. Ale plan się wziął i zabrał, a w jego miejsce przyszła gorączka synka; oczekiwanie w kaszlącej przychodni na lekarza; wysłuchanie pretensji lekarza do świata i dzieci, że chorują… I to wszystko w strumieniach deszczu za oknem, który przecież tak lubię… Nawet wpis miał być o czymś innym, ale wkradł się ten luty…
Zatem taki mam plan: udekoruję dom zapachem rosołu, to chorowitkom i zdrowym dobrze zrobi; zapalę w pochmurny poranek ciepłe światełka; cicho jakieś dźwięki popłyną i zobaczę, co przyniesie mi taki dzień bez planu. Taki mam plan!